piątek, 20 lutego 2015

Jak jest teraz.

   To, że wracam do pracy to nie koniec świata, wiadomo. Miliony mam wróciły, wracają i będą wracać na etat, tak jak ja. Co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie ogromna rewolucja. Dla mnie, dla Krzysia no i dla Macieja. Ta rewolucja skłania mnie do wielu przemyśleń, ale i podsumowań, w sumie to zupełnie naturalne, kiedy coś się kończy, coś się zaczyna. I dziś, od samego rana w głowie pojawiają się myśli co dało mi macierzyństwo oprócz najwspanialszego syna na świecie. Czego się nauczyłam? Czego dowiedziałam się o sobie? A co straciłam? Myślę, że to dobry moment i miejsce, aby takie podsumowanie stworzyć.




I. Polubiłam dzieci- jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, zanim urodziłam Krzysia, dzieci nie należały do grona osób, z którymi miło mi się spędzało czas. Wynikało to pewnie z braku kontaktu z nimi. W mojej rodzinie nie było małych dzieci, więc okazji do "obycia" się z nimi też nie było. Drażnił mnie ich płacz, krzyk, ciągły harmider jaki dzieciom towarzyszy. Denerwowały mnie setki pytań przez nie zadawane, bałagan jaki robiły bawiąc się, jedząc, czy robiąc cokolwiek innego. Generalnie w planie miałam dzieci NIE MIEĆ... A później się zakochałam, "sraty taty", no i się wszystko pozmieniało. Dziecko chciałam mieć już, natychmiast. Urodził się Krzyś, dziecko, które płakało CAŁĄ dobę. Absolutnie mi to nie przeszkadzało, może trochę martwiło, ale drażnić? Ale gdzie tam! Nie jadłam, nie spałam, ale miałam mojego najukochańszego syneczka, po czym zapragnęłam bardzo szybko kolejnego dziecka i tak sobie marzę teraz o całej gromadce. Ja, niegdyś zadeklarowana bezdzietna- dziś wiem, że na pewno nie skończę na dwójce ( o nie, nie, mój drogi mężu ;)). Dziś kocham wszystkie dzieci. Nawet te krzyczące ;).

II. Nie potrzebuję snu... Nigdy nie byłam śpiochem, ale wszelkie normy w ilości snu zachowywałam. Te 5-6 godzin to było minimum. A po porodzie, dzięki synowi dowiedziałam się, że sen jest przereklamowany i nie warto marnować na niego zbyt wiele czasu... Można przecież karmić piersią dwie godziny, po czym w 5 minut się wykąpać, zrobić sobie kanapkę, a następnie karmić kolejne półtora. Później wstawić pranie, wyprasować już wyprane, po czym karmić następne dwie godziny. Potem w kolejne 20 min ugotować coś na kształt obiadu, no i trzeba znów trochę pokarmić- tym razem tylko godzinę... :). Itd, itp...


III. Grunt to dobra organizacja. Lubię być zorganizowaną, wiele razy przydawało mi się to w pracy. Tą cechę chyba odziedziczyłam po mojej mamie. Będąc świeżo upieczoną matką bez tego chyba bym już całkiem pogrążyła się w otchłani rozpaczy. Ale "ekstremalne" warunki wyzwalają we mnie jeszcze większe pokłady tej cechy i póki co nadal jestem bardzo dobrze zorganizowana. Powiem więcej, od kiedy jestem mamą, jestem o wiele lepiej zorganizowana.


IV. Nie jestem egoistą. A myślałam wiele lat, że nim jestem. Ba! nawet mi to za bardzo nie przeszkadzało, pomimo tego, że nie ma się czym za bardzo chwalić będąc nim. Moje potrzeby, owszem, nie są na szarym końcu, ale nie są już na pierwszym miejscu. Wolę teraz dać niż brać. Cieszy mnie to o wiele bardziej.


V. Płaczę już tylko ze szczęścia. Jestem bardzo emocjonalna. Taki ze mnie typ. Krzyczący, kiedy jest źle, śmiejący się w głos, kiedy jest dobrze. Kiedyś było dużo złego w moim życiu i prawie każdy wieczór kończył się szlochaniem w poduszkę. Dziś tylko się wzruszam. Wzruszają mnie tylko piękne chwile. Dziś, kiedy jest źle dzwonię do M. i zaraz jest dobrze. Patrzę na Krzysia i jest jeszcze lepiej.


VI. Potrafię przyznać się do błędu. Coraz częściej przepraszam pierwsza, coraz częściej widzę swoją winę, nie tylko drugiej strony. Dziecko często skłania i mobilizuje do zmian na lepsze. Zależy nam przecież, aby dobrze je wychować. Nie zrobimy tego dobrze, jeśli sami nie będziemy dobrzy. Nie przepraszając, nie będziemy mogli oczekiwać od dziecka przeprosin.


VII. Największa wartość to rodzina. Nie tylko ta najbliższa, czyt. mąż i dziecko. Nie potrafię tego ująć w słowach, a nie chcę być znowu chaotyczna, więc napiszę tylko, (a może aż) tyle: Rodzina to największy skarb jaki możemy posiadać, należy go pielęgnować i dbać o niego.




Pewnie znalazłoby się jeszcze wiele "zmian", które tak naprawdę nie są zmianami we mnie, a zmianą perspektywy i współtowarzyszy dnia codziennego, ale dziś żal czasu na siedzenie przed ekranem komputera, bo został tylko tydzień... 7 dni do końca. Końca... no właśnie do końca? Nie. "Koniec" brzmi negatywnie. To dopiero początek. Początek nowego, na pewno dobrego. A może nawet jeszcze lepszego? Choć w dniu dzisiejszym trudno sobie wyobrazić, że może być jeszcze lepiej...




Pozdrawiam,
Natalia :)

10 komentarzy:

  1. Och, ależ tajemniczo zabrzmiała ta końcówka :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż mi trudno uwierzyć, że dzieci Cię denerwowały ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W ogóle nie wierzę, że nie lubłaś dzieci, bo ina na pewno Ciebie tak :)
    Kurcze powrót di pracy po urodzeniu Zolki był mega trudny. Trzymam za Was kciuki.
    Jesteś strasznie pozytywną osobą zarażasz optymizmem :) Przesyłam gorące usmiechy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za kciuki :) Dobre myśli innych na pewno mi się teraz przydadzą :)

      A jeśli chodzi o dzieci, to naprawdę, nie pałałam do nich sympatią i to chyba z wzajemnością :)

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że nauczysz mnie tej dobrej organizacji bo mi jej brakuje całkowicie:)
    Jak ktoś wyżej napisał, nie mogę uwierzyć, że mogłaś nie lubić dzieciaków:)
    po twoim podejściu do małego Krzysia i po tym jak się tu czyta jakie masz podejście do macierzyństwa własnego dziecka i męza to naprawde aż trudno w to uwierzyć:)
    Co do pracy niestety czasem trzeba wrócić, ale z tego co widze na fb i tu dajesz sobie ze wszystkim swietnie rade:)
    Buziaki K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowo :) Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli :) Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Napewno pojdzie po Waszej mysli:) trzymam mocno kciuki:) zdrowka .
    K.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).