wtorek, 23 września 2014

Od kp do rodzicielstwa bliskości.

   Kiedy byłam w ciąży czytałam różne poradniki, ale w żaden nie wgłębiałam się zbytnio, ponieważ miałam jakieś dziwne poczucie, że wszystko przyjdzie "naturalnie". Po porodzie było super, owszem czułam się trochę zagubiona, ale umówmy się taki parodniowy noworodek tylko je, śpi i brudzi pieluszkę, więc jeśli mamy choć trochę pomocy wśród bliskich to jesteśmy w stanie "ogarnąć temat". 

Ale po paru tygodniach zaczął się koszmar. Ciągły płacz, krzyk. Nie było dnia, aby w Naszym domu była względna cisza. Krzyś płakał całe dnie, noce były jeszcze jako takie, ale też bez rewelacji. I naprawdę nie przesadzam- to trwało jakieś 3 miesiące. Dopiero od 4 miesiąca synek pomału zaczął się uspokajać. Udawało Nam się przesypiać większość nocy, w dzień też mogliśmy już jakoś zaplanować czas i generalnie zaczynało Nam się "podobać" to całe rodzicielstwo.

A wszystko zaczęło się normować dzięki karmieniu piersią, ale od początku. 

Jedynym sposobem na uspokojenie Krzysia podczas kolejnej histerii było przystawienie do piersi. Mocne przytulenie i przystawienie. Nie zawsze oczywiście jadł, ale ewidentnie przy piersi było mu najlepiej. Oczywiście były takie dni, że miałam tego serdecznie dosyć, że byłam umęczona tym całym cycowaniem do granic możliwości, ale nie było innej rady bo inaczej był krzyk. 
I tak, kiedy sobie siedziałam z tym Maluchem w ramionach, brałam smartfona do ręki i przeglądałam internety. Szukałam porad, pomysłów w jaki sposób mogę wyciszyć Krzysia, itp. Trafiałam na różne teorie, pomysły na uspokojenie dziecka. Niektóre były całkiem sensowne, niektóre wydawały mi się absurdalne, ale pomału zaczynałam iść w jednym, konkretnym kierunku. Na początku całkiem nieświadoma tego, że moje wybory są z "jednego gatunku". No i było lepiej, co raz lepiej. Spokojniej. 

Zaczęłam od tego, że już nie próbowałam na siłę unormować godzin jedzenia, spania, czuwania, itp. I kiedy już tak przestałam się spinać, rozwiązanie samo przyszło. Po prostu trzeba było czasu. 

Nie wkurzałam się tak już, że"znowu muszę nakarmić Krzyśka". Przyjęłam, że widocznie mój Synek tego potrzebuje, jest malutki i potrzebuje bliskości swojej mamy, bo tylko przy Niej czuje się bezpiecznie. Karmimy się do teraz.

Następnie pogodziłam się już ze wspólnym spaniem w jednym łóżku. Usilnie chciałam nauczyć Krzyśka spania w swoim łóżeczku i przez to i ja i On byliśmy kompletnie niewyspani, źli i niezadowoleni. A kiedy Syn zaczął regularnie spać z Nami w łóżku, skończyły się problemy ze snem. Nie było już pobudek co godzinę, problemów z ponownym zaśnięciem, itp.

Później na tablicę weszło rozszerzenie diety. Chciałam wprowadzać nowe pokarmy przez BLW, ale próbowałam też papek. Złościłam się, że Krzyś nie zjada wszystkiego, w stałych godzinach, że nie wiedziałam czy się najadł tą nieszczęsną zupką, aż w końcu wykluczyłam papki z Naszego menu i postawiłam tylko na BLW. Problemy z jedzeniem zniknęły jak ręką odjął, a dziś Krzysiek je wszystko. Bez grymaszenia.

A ostatnim moim odkryciem było noszenie. Niestety nie w chuście, bo zabrakło mi cierpliwości, samozaparcia i wsparcia w tej kwestii, ale nie odpuściłam i zaopatrzyliśmy się w nosidło TULA. Synek od początku nie był "wózkolubny". W pierwszych miesiącach spokojne spacery z wózkiem po okolicy graniczyły z cudem. Krzysztof w ogóle nie chciał spać w wózku, a jeśli już udało mu się zasnąć to na góra pół godziny- owszem zdarzały się wyjątki, kiedy zasypiał np na 2 godziny, ale jak sama nazwa wskazuje były to sytuacje wyjątkowe. A TULA okazała się wybawieniem. Maluch był już spokojny na spacerach i zasypiał bez problemu, a kiedy nie spał to po prostu obserwował sobie świat- w wózku nie dało rady! Żałuję tylko, że tak późno zdecydowaliśmy się na Tulkę, bo w 8 miesiącu życia Krzysia, ale jak to mówią "lepiej późno niż wcale". 

I tym sposobem Nasz Syn stał się spokojnym, wyciszonym, wesołym, z poczuciem bezpieczeństwa dzieckiem. Zbędne i nie dające rezultatów okazały się wszelkie teorie "tresury" dziecka. Trzeba było po prostu kierować się instynktem i sercem.
Wniosek z tego jeden- owszem może i brałam się w ciąży za poradniki, ale nic mądrego z nich nie wyniosłam, a trzeba było po prostu przeczytać jeden, jedyny poradnik Państwa Sears by wszystko stało się jasne :).

P.S. A TU możecie sobie trochę więcej poczytać na temat Rodzicielstwa Bliskości.


Pozdrawiam,
Natalia :)

4 komentarze:

  1. Ja też się spinałam,żeby moje dziecko spało w łóżeczku... Sama nie wiem dlaczego...(?)
    Aż w końcu przestałam walczyć i z Nią i z sobą...
    Dziś, ma 2l i doszliśmy do takiego etapu, że pół nocy śpi u siebie, a drugie pół u nas. I uwielbiam ten moment, gdy słyszę jej małe stópki w środku nocy i 'wpychanie' się do naszego łóżka :D
    Żałuję tych chwil, gdy 'walczyłam' o to,żeby spała w swoim łóżeczku. Jest to dla mnie stracony czas :(
    ---------
    Widzę, że lubisz czytać...Jakbyś się kiedyś nudziła (haha, wiem, że brzmi to absurdalnie, bo przy dziecku nie da się nudzić :D), to ze swojej strony polecam:
    "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły" - przyda się na bunt dwulatka :D
    Oraz "Nie przydeptuj małych skrzydeł"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też źle wspominam czas walki o spanie w lozeczku :/ i też uważam, że jest to dla Nas stracony czas, ale na błędach się człowiek uczy i już drugi raz go nie powtórzę :). A tytuły już sobie zapisuję :). Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Tula to wybawienie! Absolutnie uwielbiam. Po cichu sądzę, że nosidło ma w sobie włącznik snu wbudowany od środka. Jakoś tak uciska układ współczulny dziecka, że to od razu idzie w kimę! <-- żart. A co do spania w swoim łóżeczku to... my byliśmy jeszcze bardziej hardcore'owymi rodzicami. Nie przemyśleliśmy tego w ogóle i... zrobiliśmy Polce osobny pokoik. PIĘKNY. Szła spać ok 18-19 i reszta domu dla nas, układ idealny. Niestety, kiedy my chcieliśmy iść spać ja dostawałam szału, że mała będzie z 10 metrów ode mnie, w osobnym pokoju. Montowaliśmy dostawkę do łóżka i PRZENOSILIŚMY Polę do nas do spania... nie dziwię się, że zaczęła się wtedy wybudzać (a dziś budzi się o tej porze jak na komendę!). Nie było innej opcji, bo nasza sypialnia w dużym pokoju a ten prawie w kuchni i w gabinecie - słowem - kawalerka (choć ogromna). Gdyby spała u nas od początku nocy to chodzić by trzeba na palcach. I w efekcie całe to przenoszenie. Od tygodnia mamy już łóżko w jej pokoiku i wszyscy śpimy wylajtowani. Ona w swoim łóżeczku, a ja mam ją na nasłuchu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i sama powiedz- jak się człowiek na błędach uczy :). Przy drugim dziecku człowiek będzie o wieeele "mądrzejszy".

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).