czwartek, 20 listopada 2014

Nadal nie mogę wybaczyć sobie... Czyli o błędach nieobytych jeszcze rodziców.

   Znacie blog Hafiji? Jeśli nie, to najwyższy czas, abyście go poznali. Może nie do wszystkich Was trafi to co zamieszcza tam autorka, ale ja przyznam szczerze co raz częściej właśnie na jej wiedzy opieram swoje przekonania. Tzn., to co tam przeczytam utwierdza mnie po prostu w przekonaniu, że idę dobrą ścieżką.


Nie dalej jak wczoraj Hafija napisała tekst o pewnej metodzie usypiania dzieci. O tzw., Cry it out (pl. daj mu się wypłakać). Nie ukrywam, kiedy Krzyś był malutki i do Nas "przemówił" ten sposób. Krzysiek jako niemowlak miał problemy z brzuchem, ze snem, itd. Pierwsze 4 miesiące jego życia to był jakiś koszmar. Łzy dziecka, łzy moje, nieporadność męża i jeden wielki chaos. Informacji i pomocy szukałam wszędzie, ale głównie w internecie. Wiecie wujek Google i te sprawy... Któregoś razu trafiłam na hasło Tracy Hogg, które później jeszcze parę razy mi się gdzieś przewinęło i wiele nie analizując zakupiłam jej książkę. Potem był jeszcze pomysł ze sposobem 3-5-7. Później przeczytałam na jednym z blogów o tym, że autorka również sposób na tzw. przetrzymanie wprowadziła i się powiodło, więc wszystko przemawiało za tym, abyśmy i my spróbowali. Byłam tak zmęczona, że spróbowałabym chyba wszystkiego, żeby tylko przespać parę godzin z rzędu. I się zaczęło...

Najpierw zamiast mnie usypiał Krzyśka Maciej, po jakimś czasie syn się "przyzwyczaił", przestał płakać i została Nam tylko nocka. W nocy spróbowałam raz. Tylko raz chciałam syna "przetrzymać" i "pozwolić mu się wypłakać". Po 2 godzinach mąż nie wytrzymał i przemówił mi do rozsądku. Na szczęście...

Po tamtej nocy i tych 2 godzinach płaczu zaczęłam szukać dalej. I nie wiem do dzisiaj gdzie przeczytałam o tym pierwszy raz, ale zaczęłam trafiać na teksty prolaktacyjne, które mówiły o plusach usypiania dzieci przy piersi, o spaniu z dziećmi, o RB, itp. Te teorie na tyle do mnie przemówiły, że zaczęłam je wprowadzać w nasze życie i tu po raz kolejny napiszę "na szczęście!". Wszystko zaczęło pomału się normować, a ja starałam się lepiej odczytywać potrzeby swojego dziecka. Nie słuchać porad w stylu: "nie noś, bo się przyzwyczai", "nie pozbędziecie się go ze swojego łóżka", itd.


Niestety do dzisiaj mam wyrzuty sumienia i nie mogę sobie wybaczyć tych 2 godzin. I tych bezsensownych wieczornych przepychanek. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że chciałam "wytresować" swoje dziecko. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie potrafiłam wsłuchać się w jego potrzeby i odpowiadać na nie.

Na pewno wynikało to z braku doświadczenia, ze zmęczenia, z braku odpowiednich wzorców. I na szczęście trafiłam na "ten pierwszy" tekst i mnie olśniło, ale dlaczego do tego czasu mój synek musiał wylać tyle łez...







A Wy? Również macie takie swoje "porażki"? Nie możecie sobie czegoś wybaczyć? 


Pozdrawiam,
Natalia :)

8 komentarzy:

  1. 2 godziny? Twarda z Ciebie zawodniczka! Ja jestem ogromną przeciwniczką metodą "niech się wypłacze" i nie zdarzało mi się nigdy nie reagować na płacz Jagody. Nie zawsze biorę ją na ręce, albo robię to, czego chce, ale jestem blisko.
    My mamy ogromne problemy z zasypianiem. Dużo czasu to Jagodzie pochłania i zawsze jest płacz. Ale nie znalazłam złotego sposobu na to :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, 2 godziny i na samą myśl robi mi się źle :/ U Nas od kiedy oprzytomniałam Krzyś zasypia przy piersi, czasami trwa to również jakiś czas, ale wiem, że kiedy usypial go Maciej podczas mojej nieobecności to też bez płaczu się nie obyło :/

      Usuń
    2. A u nas Jagoda cycka lubi, ale tylko w nocy, jak się obudzi. W dzień, czy wieczorem z niego pić nie chce :/ W ogóle przez te wszystkie jej cyrki z piciem mleka, pokarmu mam już niewiele. Pije tylko raz w nocy z piersi, a tak to MM. Przykro mi :(

      Usuń
    3. Nie potrzebnie jest Ci przykro, przecież to nie Ty o tym zdecydowałaś. I ciesz się, że pije choć raz w nocy, bo z mlekiem matki jest tak, że im mniej go jest tym więcej ma ono wartości odżywczych, przeciwciał, itd. Więc Jagodzia i tak dostaje to co najlepsze dla Niej :).

      Usuń
  2. Wiele porażek za nami, ale raczej dotyczących "niedopilnowania". Melcia np. raz rozbiła sobie głowę i musiała być usypiana do tomografii ( na szczęście kości czaszki nie złamały się/pękły). Jesli chodzi o resztę, do wszystkiego podchodziłam intuicyjnie, bo byliśmy zmuszeni radzić sobie z mężem tylko we dwójkę. Najgorzej było gdy słuchałam rad przez telefon np. teściowej czy bratowej męża. Kazały karmić i karmić, choć nie miałam mleka, dopiero anemia córy i interwencja pediatry utwierdziły mnie w przekonaniu, że butelka nie oznacza, że jestem złą matką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja z kolei słuchałam cały czas, że może dam mu butlę, bo się nie najada... Najważniejsze, że człowiek w końcu samodzielnie dochodzi do "prawdy" i nie poddaje się cudzym sugestiom. Pozdrawiam

      Usuń
    2. A takie nie poddawanie się cudzym sugestiom dla świeżo upieczonej mamy jest trudne... Zewsząd odzywają się 'ciotki dobra rada' i człowiek głupieje. Natłok myśli, intuicja, nasze sumienie, hormony i...wspaniałe rady
      Ciężkie są początki, oj ciężkie.
      Nie mówię, że później jest lajcik, bo wraz z wiekiem dziecka zmieniają się 'problemy' wychowawcze, ale z czasem, kiedy byłam już bardziej doświadczoną mamą czułam się pewniej w swoich działaniach, czego mi brakowało na początku ;)

      Usuń
    3. Racja, racja! Ja teraz też wiem, że hormony grały u mnie dużą rolę, wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, do tego jak piszesz- 'ciotki dobre rady', itd... Pocieszam się cały czas myślą, że jeśli będzie mi dane mieć więcej dzieci, to będę już wtedy mądrzejsza te wszystkie wydarzenia :).

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).