czwartek, 27 listopada 2014

Co robić gdy w domu rządzi "mały furiat"?

   Na kuchennym blacie leży nóż. Krzysiek usilnie pokazuje mi, że chce go do ręki, tłumaczę mu spokojnie, że nie dostanie noża, bo jest ostry, niebezpieczny i można się nim skaleczyć i nagle... Pisk, krzyk, płacz! Kładzie się na ziemię, łzy wielkości grochu ciekną po jego policzkach, twarz robi się purpurowa, całe ciałko jest napięte, a pięści zaciśnięte...

Jesteśmy na spacerze, robi się już ciemno, temperatura nie przyjemna, czas wracać do domu, ale Krzyś jest innego zdania. Oczywiście chce iść w drugą stronę i nie interesują go moje argumenty. Tupie nogami, zgrzyta zębami. Całe osiedle wie, że jesteśmy na spacerze...



Znasz to? Bo ja ostatnio za dobrze. Od jakiegoś czasu nie ma dnia bez napadu furii. Nie dalej jak wczoraj, Krzysiek ze złości, że nie dam mu książki, tej z miękkimi stronami, zacisnął zęby, zrobił się purpurowy, zaczął krzyczeć i gryźć ramę naszego łóżka... Nie, nie żartuję. 


   Są momenty, kiedy naprawdę bawią mnie te jego napady (choć oczywiście nie pokazuję mu tego, aby go nie urazić), ale są też dni, kiedy wcale mi nie jest do śmiechu, bo już po raz 6 przytrzymuję jego głowę, aby nie zrobił sobie krzywdy, lub tłumaczę, że mamy się nie bije, ani nikogo innego zresztą też.

Nie mówię mu, że jest "niegrzeczny", lub, że "ma się uspokoić". Zniżam się do jego poziomu (czyt. nachylam się, kucam) chwytam za rączki i pomału, po cichu tłumaczę, dlaczego tak, a nie inaczej. Proszę, żeby przestał krzyczeć, płakać, przytulam. Z reguły jest tak, że działa to natychmiastowo- łzy znikają, krzyk cichnie. Czasami trzeba dłuższej negocjacji.
Są takie momenty gdzie po prostu szlag mnie trafia, bo np trzymam w ręce dzbanek z wrzątkiem, a za nogawkę szarpie mnie drący się na całe mieszkanie Krzyś. Już oczami wyobraźni widzę jak ten wrzątek wylewa się na jego głowę i jedziemy do szpitala, dlatego takie sytuacje naprawdę mnie złoszczą, ale ostatkiem sił powstrzymuję się od agresywnej reakcji chociażby krzykiem, bo wiem, że osiągnę tym krzykiem wręcz odwrotny efekt i dziecko się nie uspokoi.


   Byłam dzieckiem, które dostawało kary, lanie, do porządku było doprowadzane krzykiem, a nie rozmową i choć byłam raczej z tych pociech, które były grzeczne i posłuszne, to uważam, że wcale nie dzięki tym metodom wychowawczym. Dzięki tym metodom mogę dzisiaj stwierdzić, że czułam strach, nauczyły mnie one jedynie niepewności siebie i ukrywania swoich emocji. Moi rodzice pewnie chcieli dobrze, nie znali innych sposobów, powielali metody wychowawcze swoich rodziców i mimo, że "wyszliśmy na ludzi", to nie tak bym chciała wychowywać swoje dzieci.

I dlatego właśnie próbuję być oazą spokoju, jeśli chodzi o relacje mama- syn. Nie mogę, a właściwie nie chcę sobie pozwolić na to, aby moje dziecko się kiedykolwiek mnie bało. Bo w końcu to tylko dziecko i to ja daje mu przykład jak radzić sobie z emocjami, problemami, łzami. Nie chcę wzbudzać szacunku przez strach.


I nie, nie wychowuję "bezstresowo", bo to właśnie często zarzuca mi mąż, który chyba tak naprawdę nie wie co to jest wychowanie bezstresowe. Nie chcę również wychować małego egoisty, któremu wszystko wolno, bo mimo wszystko stawiam synkowi wyraźne granice, stawiam je jedynie w sposób stonowany, spokojny, zrównoważony.


Wyobraźmy sobie, że mamy gorszy moment, że już jesteśmy na skraju wytrzymałości i z oczu lecą łzy- tak po prostu ze złości, bo stłuczony talerz przebrał miarkę. A najbliższa nam osoba stoi nad nami, krzyczy, że stłukliśmy ten talerz, a na końcu obraca się na pięcie i wychodzi zostawiając nas samych z tą naszą niewytłumaczalną złością i rozpaczą... 
Wiem jakbym się czuła w takiej sytuacji i wiem, że płacz na pewno by nie minął, bo w takim dołku emocjonalnym człowiek potrzebuje właśnie wsparcia, a nie krzyku.

I takie wsparcie staram się dawać Krzyśkowi. Wierzę całym sercem, że idę dobrą drogą.

Wiem, że czasami jest ciężko, kiedy mamy gorszy dzień, boli głowa, a jeszcze trzeba zrobić zakupy, zapłacić rachunki, itd. Ale wierzę w to, że takie podejście przyniesie same korzyści w przyszłości. 



Pozdrawiam,
Natalia :)


5 komentarzy:

  1. Hey.
    Z tego co mi się wydaje Krzys najzwyczajniej na świecie przechodzi bunt.
    Bunt roczniaka czy kilkulatka nie występuje strikte w dniu ukończenia dnego wieku, więc można się go spodziewać codziennie ;-)
    Mój Synek but 2-latka przechodził na dwa miesiące przed ukończeniem 3 lat.
    Co do bicia to też zmagaliśmy się z tym problemem (jak większość Rodziców pewnie). Byliśmy nawet u psychologa który nam poradził aby w danej chwili gdy coś takiego sie stało lub ma się stać powstrzymać Dziecko chwytajac je za rączki i powiedzieć bardzo stanowczo " Nie wolno". U małych Dzieci potok słów że to boli itp. nie ma sensu bo one z tego nic nie zapamiętają. Wysyła się im jasne przekazy w krótkiej formie i powiem Ci że faktycznie to działa.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, dziękuję bardzo za komentarz. Ja osobiście jestem ostrożna jeśli chodzi o definiowanie tzw. buntów 2,3-latka itd, aczkolwiek owszem- myślę, że to stan przejściowy :). Jak na razie jakoś dajemy radę okiełznać złośnika, mam nadzieję, że będzie tak nadal :). Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Z obserwacji mojego dziecka wynika, że całe wczesne dzieciństwo to jeden wielki bunt :D Co chwilę odkrywa jakieś nowe emocje, z którymi nie do końca sobie radzi i tym samym rodzi się bunt za buntem.
      A jak już zdoła opanować swoje emocje,to zaczyna nas sprawdzać, na ile może sobie pozwolić... I tak w kółko ;)

      Usuń
  2. Zgadzam się, Natalko, z Tobą! Bardzo podobnie funkcjonujemy:) Uważam, że najważniejszy jest spokój i szacunek dla uczuć i emocji - rodzica i dziecka, z tym, że to my dorośli potrafimy zapanować nad swoim zachowaniem i tego powinniśmy uczyć nasze maluchy. Z resztą, nie mam nic więcej do dodania - wszystko dobrze napisałaś:)
    U nas ostatnio sprzeciw wobec nieobecności taty - Antek próbuje zwracać uwagę Michała na siebie w nieodpowiedni sposób: czasem rzuci zabawką, czasem go uderzy (walnie, no umówmy się...^^). Za każdym, każdusieńkim razem tłumaczymy, że tak się nie robi, że to boli. Mówimy, że my się nie bijemy: tata nie bije mamy, mama nie bije taty, rodzice nie biją Antka i chcemy aby on nas też nie bił. Potem mówimy, że tacie jest przykro i Antek sam (sam! nie wysyłany!) idzie tatę przeprosić po swojemu (pocieszyć?) - przytula go i głaszcze <3 Czyli, że dociera do dziecka więcej niż samo "nie wolno".
    A sytuacje z wrzątkiem nad głową, kiedy moja kopuła już paruje, mam szczekościsk, chce mi się wyć - oj znaaaaam ja to dobrze! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, u Nas ostatnio podobne sytuacje z Maciejem- Krzyś bije go, itd. Nie pomyślałam, że to może być właśnie reakcja na jego nieobecność. Może faktycznie? I my również tłumaczymy w kółko, Krzysiek także "przeprasza" na swój sposób :). Więc tak jak piszesz, dociera coś do tych małych główek :). Oby tylko tak dalej! :)

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).