środa, 10 września 2014

Debiut Taty w roli Mamy :).

   Kto śledzi systematycznie moje wpisy i śledził je również tu ten wie, że nie raz mój Mąż zawiódł mnie jeśli chodzi o pomoc w opiece nam Krzyśkiem. Nie pomagał mi przy synu, nie pomagał również w domu. Myślę, że przerosła Go cała sytuacja, ciągły płacz Krzysia, moje hormony, nawał nowych obowiązków związanych z narodzinami dziecka. Broń Boże Go nie tłumaczę, On wie, że zawiódł mnie, że nie popisał się w pierwszych miesiącach Naszego rodzicielstwa. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i mogę mieć tylko nadzieję, że przy kolejnym dzidziusiu bardziej się wykaże.


Na całe szczęście teraz, kiedy Synek podrósł, relacje Tata- Dziecko uległy poprawie i to znacznej. Maciej potrafi już bawić się z Synem, umie Go uspokoić w razie histerii, bardziej uczestniczy w jego życiu. Pewnie wynika to z tego, że Krzysiek już jest co raz bardziej komunikatywny i Maciej jest po prostu w stanie przewidzieć "o co tym razem chodzi"? 

No i kiedy na horyzoncie pojawiła się propozycja wyjazdu na weekend (bez taty i bez dziecka) miałam oczywiście wątpliwości. Po pierwsze bałam się nocy Krzysia beze mnie. Karmię Go nadal. W dzień mój Maluch zadowoli się zwykłym mlekiem lub wodą, ale w nocy urządzał do tej pory histerie, kiedy nie dostał tego co chciał (czyt.cycka). I tak naprawdę moje obawy krążyły tylko i wyłącznie wokół właśnie tej nieszczęsnej nocy bo wiedziałam, że w dzień Maciej jest w stanie zapewnić Synkowi tyle atrakcji, że Malec nie zauważy nawet, że nie ma mnie cały dzień. 
Trochę bałam się również zasypiania Krzysia w dzień bo na co dzień zasypia przy piersi, ale uznałam, że jeśli będzie odpowiednio "wyeksploatowany " to Maciej da radę.

Im bliżej było mojego wyjazdu tym bardziej się stresowałam. Oczywiście nadal trwałam przy podjętej wcześniej decyzji, że wyjadę bo będzie to dobre dla mojego zdrowia psychicznego ;), ale strach był. I tak naprawdę o nic konkretnego, chyba tylko o to, że mój syneczek będzie bardzo tęsknił za mną, że będzie chodził smutny wtedy, kiedy ja będę świetnie bawić się w gronie koleżanek. Trochę zarzucałam sobie egoizm, ale przecież zdrowy egoizm czasem jest dobry.

Kiedy nadszedł upragniony piątek byłam bardzo podekscytowana i generalnie zadowolona, Maciej trochę mniej, ale udawał, że wszystko jest w porządku :). Tylko Krzysiek postanowił pokazać mi, że nie będzie tak, że sobie po prostu wyjdę i tyle... Wg planu miałam wyjść o 13.30, czyli miałam jeszcze uśpić Krzysia i w trakcie jego drzemki "uciec" na autobus. Nasze Dziecko było tak wesołe i rozbawione przed drzemką tego dnia, że skacząc po Naszym łóżku uderzył twarzą o kaloryfer... Będąc w łazience usłyszałam tylko przeraźliwy krzyk, potem płacz i kiedy przybiegłam do sypialni ujrzałam całą buźkę synka we krwi. Nie wspomnę już o tym, że Maciej był z Krzyśkiem, kiedy ten wariował na łóżku i oczywiście najpierw z nerwów wyżyłam się na mężu, że nie dopilnował syna. 
Krzyś płakał, wkładał rączki do buzi, krew nie chciała przestać lecieć, a kiedy mieszała się ze śliną dawała tragiczny obraz. W głowie miałam wizję wycieczki do szpitala, szwy, itp. Rozebrałam się w 5 sekund i przystawiłam dziecię do piersi. Krzyś ssał tak długo, aż zasnął, krew przestała ciec, a ja odrobinę się uspokoiłam. Lecz nadal byłam tak zdenerwowana, że naszły mnie pierwsze wątpliwości co do mojego weekendowego wypadu...

Stwierdziliśmy jednak po obejrzeniu ust i zębów Krzycha, że moja obecność nie jest potrzebna, a Maciej będzie Synka po prostu obserwował.
Uspokoiłam się, ubrałam, dałam Maciejowi jeszcze parę wskazówek i wyszłam z domu. Mimo wszystko spokojna, bo przecież mój Mąż to druga najbliższa osoba Krzysia i krzywdy mu nie zrobi...

Czułam się bardzo dziwnie z tą świadomością, że o to właśnie zaczynają się moje pierwsze dni "wolne od dziecka". No i, żeby nie było zbyt pięknie mój autobus nie przyjeżdżał. (Muszę wspomnieć, że u Nas na wsi autobusy nie odjeżdżają co 15-20 min, tak jak np. w Poznaniu. U Nas odjeżdżają co np. 1,5 godziny...). No, więc nie przyjeżdżał ten o 14.12, nie przyjeżdżał również ten 14.40, ludzie na przystanku zaczęli wymiękać, a ja twardo siedziałam i czekałam- przecież w końcu mam mieć wolne od dziecka! ;p. Po GODZINIE! czekania i traceniu już nadziei bus przyjechał i zawiózł mnie tam gdzie miał (jeżdżę tym autobusem od prawie 2 lat i nigdy się tak nie spóźnił, góra 5 min. To się dopiero nazywa mieć pecha ;)). 


Kiedy spotkałam się z koleżankami, cały stres minął i mogłam zacząć odpoczywać i się relaksować. Maciej zgodnie z moją prośbą wysyłał mi co jakiś czas sprawozdanie "z pola bitwy", zdjęcia, itp. Byłam spokojna bo radzili sobie świetnie. Usteczka Synka były trochę spuchnięte, ale obiad zjadł z apetytem, czyli w buźce nic złego się nie działo.
O 19, stałym zwyczajem wzięli się Panowie za kąpiel i położyli się razem z butelką mleka do łóżka. Synek podobno trochę poskakał i powygłupiał się jak zwykle, ale kiedy zrobił się senny wypił mleczko i przytulony do Macieja po prostu zasnął!!! Obudził się w okolicach północy i niestety przerwał swój i Męża sen na godzinę bo był wyraźnie zbulwersowany brakiem mamy i jej piersi, ale podobno trochę popłakał, pogrymasił, później podobno pośpiewał sobie i chyba ze zmęczenia w końcu padł. I tak spał do rana. A mama tak się zachłysnęła swoją wolnością, że obudziła się z mega kacem... Ale nie będę wchodzić w szczegóły ;).

Drugi dzień mojej nieobecności minął również spokojnie, Krzyś bez problemu jadł, pił wodę, zasypiał. Nie to co pod moją opieką... Panowie zaliczyli obiadek, dłuuugi spacer i wieczorem Krzyś zasnął już nawet bez mleka. Obudził się w nocy też tylko 1 raz, ale napił się wody i zasnął z powrotem! Nie muszę chyba wspominać, że ode mnie wody w nocy nie tknie... 

Ja się wybawiłam, zrelaksowałam, naśmiałam za wszystkie czasy i stęskniona do swojej rodzinki wróciłam do domu. 
Krzyś był cały i zdrowy, Maciej wyraźnie z siebie dumny przywitał mnie nawet ciepłym obiadem :). 
Zrelacjonował mi cały weekend i naprawdę widziałam, że jest bardzo szczęśliwy, że mógł tak spędzić weekend ze swoim synem. Poznali się jeszcze bardziej niż dotychczas. Krzyś pokazał, że ufa Tatusiowi, a Tatuś, że kocha Go najbardziej na świecie.

A Mama jest dumna, szczęśliwa i pewniejsza swojej rodziny. I stąd chyba ten pomysł powrotu do pracy... Poczekamy- zobaczymy :).



Pozdrawiam,
Natalia :)

3 komentarze:

  1. Podziwiam :) Ja bym nie dała rady tak wyjechać, zwłaszcza po tym wypadku przed wyjściem. Szacun :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miała więcej czasu na zastanawianie się to pewnie też bym zrezygnowała, ale szłam za ciosem i dlatego się udało ;)

      Usuń
  2. Dobrze, że wszystko się udało :)
    Mamusie też potrzebują chwil dla siebie ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).