czwartek, 14 kwietnia 2016

Byłam mamą bliźniąt. Część I


   Przez trzy tygodnie...





   W nocy z 11 na 12 marca obudził mnie silny skurcz. Cały poprzedni dzień czułam poszczególne skurcze, ale ani nie były wystarczająco silne, ani zbyt regularne, żeby podjąć jakieś konkretne działania. Bałam się, że pojadę za wcześnie do szpitala, a tam wiadomo- ciąża mnoga, skończyłoby się na oksytocynie i nie daj Bóg na niepotrzebnej cesarce. Więc czekaliśmy. Krzyś został u dziadków, a ja z Maciejem po prostu położyłam się spać.


Około północy skurcze były już na tyle silne, że zdecydowałam się pojechać do kliniki. Na miejscu byłam nie lada atrakcją: wieloródka, ciąża mnoga, donoszona, ustawienie płodów główkowe i na dodatek chcę sama urodzić! Chyba 30 razy odpowiadałam na pytanie: "czy chce spróbować siłami natury?". Musiałam nawet podpisać odręczne notkę, że decyduję się rodzić samodzielnie.

Po przyjęciu na oddział dostaliśmy z Maciejem do dyspozycji nową, piękną salę, z wszelkimi udogodnieniami. Było coś ok 2 w nocy, a ja miałam jakieś 2 cm rozwarcia więc sami wiedzieliśmy, że do finału poczekamy na pewno do rana. 
Położna podpięła mnie pod ktg, później trochę chodziłam i tak na zmianę. Akcja była baaardzo powolna, bólu niezbyt dużo i trochę się Nam nawet zaczynało nudzić ;).

Całkiem przypadkiem trafiliśmy na tą samą położną, która przyjmowała nasz poród z Krzysiem. Wszystko zapowiadało, że jednak uda mi się urodzić bliźniaki naturalnie. Nastroje wszystkich były bardzo wesołe. Mimo mojej zaciekłej walki o każdy centymetr rozwarcia o 13 dałam się namówić na kroplówkę z oksytocyną. Położna wytłumaczyła mi, że macica po 12 godzinach skurczy już jest tak zmęczona, że może bez wspomagaczy nie dać rady pracować dalej, a miałam dopiero 6 cm. Trochę pracy było jeszcze przed Nami. 

W kolejnych 2 godzinach działo się tyle, że pewnie nie wszystko pamiętam. Na sali było bardzo dużo personelu, dzieci schodziły coraz niżej, ból był oczywiście już nie do opisania. Pamiętam, że bardzo nie chciałam przeć, bo ból przysłaniał mi logiczne myślenie. Położne jak i Maciej musieli mocno mnie przekonywać, żebym w końcu zaczęła współpracować. 


Pierwszy urodził się Oluś, pamiętam, że był dla mnie niewiarygodnie malutki, płakał głośno. Kiedy dostałam go na ręce uspokoił się i patrzył tym swoim poważnym wzrokiem, jakby rozumiał każde moje słowo. 
Po chwili, Olka wziął Maciej, a ja musiałam znowu się trochę wysilić. Po 7 minutach na świat przyszła Laura, równie malutka, opita wodami płodowymi jak jej starszy brat Krzyś.

Olek i Laura nie byli do siebie zupełnie podobni i już wtedy usposobienie mieli całkiem inne. Niestety, mimo 10 punktów, po osłuchaniu Olka pediatra zdecydował, że zabiera go na oddział noworodkowy, na dalszą obserwację. Bardzo nie podobał mu się szmer, który usłyszał. Zostaliśmy z Laurą. 


Wtedy zaczął się koszmar, którego nikt z Nas się nie spodziewał. 





Natalia

12 komentarzy:

  1. YYY STOP? NIE KUMAM? to chyba nie o co myślę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakieś problemy z serduszkiem? :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niestety Oluś miał wadę serca, tzw wspólny pień tetniczy :(

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ale już wszystko dobrze? Bo brzmi bardzo groźnie

      Usuń
    4. Niestety Olusia już z Nami nie ma.

      Usuń
    5. Nie wiem nawet co napisać. Ślę dużo siły.

      Usuń
  3. Kochana wielkie wyrazy współczucia i dużo siły w tym trudnym czasie.(*)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Natalia.....brak mi słów. Bądźcie silni. Mysle o Was.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).