piątek, 16 stycznia 2015

Rewolucja

Nasz zwykły dzień. Wersja 1.

   Leniwie przewracam się z boku na bok, razem z pierworodnym. Sztucznie przedłużam jeszcze te chwile snu, ale już nie snu. Krzyś pije mleko, ja pomału godzę się z myślą, że już "koniec spania mamusiu"- nastał nowy dzień! I co dzień rano obiecuję sobie, że dzisiaj położę się wcześniej spać. Taaa...

Nocnik, przebieranko, z walką w tle oczywiście, bo przecież nie można się tak po prostu ubrać, byłoby zbyt nudno, monotonnie... Następnie ja mam jakieś 5 sekund na swoją poranną toaletę, po której co dzień zmierzam do kuchni. A w kuchni co? Czeka mnie najpierw odgruzowanie po wczorajszej kolacji i choć co wieczór proszę męża, żeby posprzątał po sobie, abym nie musiała tego robić nazajutrz rano, on jakimś dziwnym trafem, albo zapomni, albo zapomni, albo... zapomni^^.
Jak już odgruzuję, to zabieram się za śniadanko, a w tle gra Zetka. Woda na kawę, na herbatkę dla młodszych. Kanapka dla matki, jogurcik dla młodszych.
Po śniadanku kolejne sprzątanko- nie pytajcie jak wygląda kuchnia po Krzyśku w duecie z jogurtem. A dalej to już zależy, albo włączam turbozasilanie matki Polki i odbębniam pranie, prasowanie, odkurzanie, mycie podłóg, itp itd. Lub jeśli nie ma takiej potrzeby (czyt. zrobiłam to wczoraj) leniwie szykujemy się do spaceru, wybieramy odpowiednie kreacje ;) oczywiście w tle odgłosy walki, bo jak wiemy Krzyś to indywidualista i zazwyczaj chce się ubrać w co innego niż przewidziałam to ja... No chyba, że pogoda nie sprzyja spacerom to po prostu zasiadamy na podłodze i czytamy, a potem układamy puzzle, a później czytamy, następnie układamy puzzle, po czym czytamy, a potem... sami wiecie ;). Nerwowo zerkam na zegarek, z utęsknieniem wypatruję południa. Namawiam z różnym skutkiem, aby dzieć pomógł mi pozbierać wszystkie puzzle i książeczki, po czym sesja nocnikowa i spanko! :) Moja ulubiona pora dnia- drzemka Krzysia (chyba nie muszę tłumaczyć z jakiego powodu kocham ten czas ;)).
Obiadu nie robię, bo zrobiłam go wieczór wcześniej, więc mogę zasiąść do komputera, albo do książki, albo do kawy, albo do książki i kawy. Mogę wszystko! Byle cicho ;).
Po drzemce wraca "głowa rodziny" ;), a wtedy to już wiadomo- bez planu (bo z dzieckiem plan dnia wchodzi jeszcze w grę, natomiast z dzieckiem i mężem to już słabo ;)).


Nasz zwykły dzień. Wersja numer 2.

Otwieram jedno oko, sprawdzam godzinę, 7.00. No tak- 7.00... O kurde! Już 7.00, a ja jeszcze w łóżku. Krzysiek jak gdyby nigdy nic śpi sobie smacznie, więc nie zastanawiając się długo próbuje bezgłośnie wyjść z sypialni i ogarnąć poranną toaletę zanim do nogi przyczepi się syn. O dziwo! jakoś mi się to udaje, więc wykorzystuję dobrą passę i pędzę do kuchni. Woda, kubek, kawa,cukier, chleb, obkład, jogurt- wszystko na automacie, jak zaprogramowany robot. Byle szybko. Ale żeby nie było tak łatwo Krzyś jednak postanawia się obudzić, niestety w złym humorze i nie dopuszcza w ogóle do myśli, że wstanie bez mleka... No to kładę się z powrotem do Niego do łóżka i sesja mleczna trwa... trwa... trwa... Spokojnie, mamy czas, nigdzie nam się nie spieszy... Nie! Właśnie, że Nam się spieszy! "Dalej Krzysiek, kończ już!" Szybki nocnik, zmiana garderoby, śniadanie. Szybko, szybko, mamy tylko 30 minut.

Ale Krzyś reprezentuje dzisiaj postawę pt.: "Mamo, a co mnie to obchodzi, że Tobie się spieszy, ja mam czas..." :/. Tego nie chce jeść, tego też nie, a to nie dobre, chcę to, albo nie, tego też nie... Moja kawa już dawno ostygła, a kanapkę ugryzłam na razie raz... W końcu małoletni się decyduje i zjada coś- czyt. banana ;). Oczywiście się ubrudził, więc przed nami kolejna zmiana garderoby. Tym razem w pakiecie z walką i ucieczką.
Nie pytajcie mnie która jest już godzina...
Dobra, w końcu mi się udaje ubrać mu spodnie. Kolejny level to buty i czapka... Jeszcze tylko szybki przegląd garderoby do żłobka i wychodzimy. Ja czerwona jak burak, zgrzana, rozczochrana, zamykam drzwi i dre się, że ma stać! Bo spadnie ze schodów, a Krzyś ze złośliwym uśmieszkiem stoi na ich krawędzi. Na szczęście strach nie pozwala mu iść dalej.
Pokonujemy zabójczą (bo trwającą 2 minuty ;)) trasę do żłobka i oddaję mego syna w dobre (mam nadzieję) ręce...
Ale to nie koniec, bo teraz dalsza część walki- pościelić łóżka, wstawić pranie, powiesić wcześniejsze, odkurzyć, zrobić obiad, doprowadzić siebie do porządku, uszykować sobie drugie śniadanie i w drogę! Do roboty! ;)
Wrócę za jakieś 9-10 godzin, kiedy męska część rodziny będzie już słodko spała, więc po cichutku usiądę na kanapie z kubkiem ciepłej herbatki i będę leniwie marzyć o jakimś spokojniejszym dniu...







Jednym słowem czeka nas nie mała rewolucja. Żłobek, mój powrót do pracy, mijanie się z mężem. Na pocieszenie cały czas tłumaczę sobie, że to całe zamieszanie jest po coś. Po to, żeby później żyć spokojniej. Na pewno będzie mi ciężko. Rozleniwiona przedłużającym się pobytem w domu, będę miała z pewnością problem, żeby na nowo odnaleźć się zawodowo, dodatkowo już jako matka, więc będzie zupełnie inaczej niż przed ciążą, ale nie załamuję się, nie tworzę w głowie czarnych scenariuszy. Skoro tyle mam na świecie dzieli opiekę nad dzieckiem, domem i pracę zawodową, to ja też będę umiała, ale muszę się nastawić po prostu na trudne początki. Ale czy początki nie są zawsze trudne? :) Trzymajcie kciuki!


Pozdrawiam,
Natalia :)

3 komentarze:

  1. U nas początki nie były takie trudne, jak to, co jest teraz. Jak tylko się ubieram to Jagoda w płacz :/
    Natalia, gdzie pracujesz, że tak późno wracasz do domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie już o tym myślałam, że może być nawet tak, że początki będą w miarę, a potem nadejdzie regres... Ale nie ma co wybiegać w przyszłość, zobaczymy. Jestem dobrej myśli :). A będę pracować na zmiany i niestety druga zmiana kończy się o 21, a w poście opisałam dzień właśnie z tą zmianą. Drugą zmianę będę kończyć ok 14 więc ok :). Aczkolwiek z Maciejem i tak będziemy się mijać, bo żeby wszystko dograć ze żłobkiem musimy być ja na rano, a Maciej na popołudniu i na odwrót :/. Przy życiu trzyma mnie tylko myśl, że to przecież nie na wieczność :). Kończy mi się umowa i, żebym miała ją przedłużoną muszę wrócić do pracy. Takie życie... :)

      Usuń
    2. Dacie radę! Mój mąż cały styczeń w Niemczech siedzi, ale nawet jak jest to za dużo się nie widujemy :/

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).