wtorek, 16 grudnia 2014

Stracić cierpliwość.

   W ubiegłą sobotę wybraliśmy się na ostatnie świąteczno- prezentowe zakupy. Powstał przed wyjazdem ścisły plan- "co, gdzie, kiedy" i planu mieliśmy zamiar się trzymać. Nie wiem co mi- głupiej strzeliło do łba!? Ale stwierdziłam, że na zakupy jedziemy przed Krzyśka spaniem, zaraz po śniadaniu, żeby nie natrafić na dzikie tłumy w CH. Niby argumentacja była logiczna, ale mając syna już prawie 18(!) miesięcy powinnam wiedzieć co to znaczy "śpiące i zmęczone dziecko"... A już co to znaczy w sklepie powinnam wiedzieć tym bardziej...


Już w aucie, w drodze do, coś się Małemu nie podobało, a to marudził, a to się darł, a to kopał w fotel kierowcy, to znowu marudził. Przezornie zaopatrzyliśmy się w zakazane na co dzień jakieś popularne sklepowe, dziecięce herbatniki (w razie WU ;)). Niestety nawet one Nas zawiodły :/.

W pierwszym sklepie było jeszcze jako- tako, choć zdążyliśmy przećwiczyć wózek, Tulę, na rękach, z ciastkiem, bez ciastka, z piciem, bez picia. Na szczęście cel zakupowy został osiągnięty stosunkowo szybko, więc i męczarnia nie trwała długo. Choć atmosferka była już lekko napięta...

W drugim sklepie natomiast złość Krzyśka, jak i moja, osiągnęła APOGEUM... I choć na co dzień staram się po prostu jakoś sobie z jego chimerami i histeriami radzić to w ten dzień po prostu pękłam. Stałam przy regale, niby coś tam oglądając, ale w uszach cały czas tkwił pisk Krzyśka siedzące w wózku tuż za mną. Maciej stał obok i niby też to słyszał, ale jakby nie słyszał. A Młody się wiercił, szarpał pasy w wózku, wywalał ciastka, kubek z wodą, znowu krzyk i znowu świganie. I tak w kółko. Nie mogłam się na niczym skupić, skoncentrować się na tym co miałam kupić. Krzyś nie chciał się uspokoić. Był wyraźnie wściekły. Aż w końcu zarządziłam powrót, rzuciłam szybkie "wychodzimy!" i ruszyłam z wózkiem w stronę parkingu samochodowego... Maciej nagle zbudził się z letargu i ruszył za mną. Widział, że aż kipię ze złości więc potulnie szedł za mną krok w krok nie odzywając się ani słowem. Krzyś też nagle się uciszył.

A ja? Ja byłam tak zła jak nie pamiętam już kiedy. Miałam ochotę krzyczeć, płakać, zostawić wózek z Krzyśkiem Maciejowi i po prostu uciec od tego rozwrzeszczanego dziecka! Wsiadłam do auta, Maciej zapiął Krzyśka w fotelik i ruszyliśmy do domu. Całą powrotną drogę powstrzymywałam łzy złości, myślałam tylko: "Czemu On jest taki nieznośny?", "Przez Niego nie mogę nawet kupić prezentów!". Nawet nie patrzyłam w jego stronę, choć płakał całą drogę. Po prostu czułam złość...

W domu szybko Go uśpiłam i się popłakałam. Musiałam rozładować jakoś te negatywne emocje, bo z Maciejem oczywiście również zdążyliśmy się posprzeczać :/. Minuta po minucie złość na Krzysia ustępowała na rzecz złości na samą siebie. Bo przecież jak mogłam się nie domyślić, że zakupy o tej godzinie z Krzysiem to niezbyt dobry pomysł? Dlaczego złoszczę się na Niego, skoro on zawsze o tej porze śpi, a ja mu tu każe siedzieć grzecznie w wózku i patrzeć na kolorowe sklepowe półki, słuchać wyjących kolęd z głośników i przepychać się przez tłumy innych ludzi. Miał przecież kiepską noc. Mogłam ułożyć dzień inaczej. Mogłam zabrać się za kupowanie prezentów wcześniej, albo np. zamówić je on- line... Mogłam o wiele bardziej się postarać, aby ten dzień był lepszy, a nie po prostu odwrócić się na pięcie i wyładowywać swoją złość na Bogu ducha winnego Męża, albo Syna...

Mogłam więcej, a emocje wzięły górę.. A to przecież tylko głupie zakupy! 

Krzysiek po 2 godzinach wstał w wyśmienitym humorze. Przeprosiłam Go, wyściskałam i obiecałam Jemu i sobie w duchu, że postaram się bardziej nad sobą panować w takich sytuacjach, bo na pewno takie Nas jeszcze czekają. W końcu Krzyś to jeszcze małe dziecko. A poza tym przed Nami jeszcze tylko jakieś 1,5 (!) miesiąca razem. W lutym Nasze życie przejdzie małą rewolucję. Nie chcę tracić tego cennego czasu na bezsensowną złość, a już na pewno nie na mojego Syna...

I owszem, mam sobie za złe to sobotnie zachowanie, ale nie skupiam się już na tym co zrobiłam źle, nie analizuję, nie szukam przyczyny, a po prostu idę dalej i staram się, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła. W końcu dla Krzysia nadal jestem najlepszą mamą pod słońcem, więc nie jest chyba tak źle ;)



A Wy jak sobie radzicie w takich kryzysowych sytuacjach? 


Pozdrawiam,
Natalia :)

2 komentarze:

  1. U nas doskonale sprawdzają się zakupy bez dziecka...Gdy musimy kupić coś na JUŻ lub gdy jest dużo latania po sklepach (np.gdy wszystkiego nie dostanę w jednym miejscu), to jadę sama, a Zu zostaje z tatą w domu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I u Nas pewnie też będzie coś takiego praktykowane po ostatnich zakupach... ;).

      Usuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).