wtorek, 11 listopada 2014

Jesteś lekiem na... każdą sprzeczkę ;).

   Jesteśmy małżeństwem od trochę ponad dwóch lat, parą trochę dłużej, znamy się już jakieś hmmm, 12 lat? Pewnie już tak będzie.
I od kiedy pamiętam "iskrzyło" między nami. Tzn, żebyście mnie dobrze zrozumieli- nie to, że mieliśmy się ku sobie, bo to dopiero przyszło po paru latach. Chodzi o to, że zawsze dużo się sprzeczaliśmy, w wielu kwestiach mieliśmy podobne zdanie, ale jeśli się nie zgadzaliśmy, to na całego! Kłótnia była pewna. Maciej nie ustępował, ja się wkurzałam, obrażałam i tak potrafiliśmy nie rozmawiać np. miesiąc. Po czym jak gdyby nigdy nic, znów się zdzwanialiśmy, spotykaliśmy i tyle :). Zawsze, w ciągu tych wielu lat, ta nasza znajomość trwała i choć była czasami mniej lub bardziej intensywna, to po prostu była.
Aż stało się tak, że zostaliśmy parą, a po 2,5 roku małżeństwem. Ale to nie zmienia faktu, że nadal sprzeczki są. Pal licho sprzeczki, ale są również kłótnie i awantury na całego. Krzyki, trzaskanie drzwiami, płacz. A za chwilę przytulanie, pocałunki i zgoda. Taka jest ta Nasza "włoska rodzinka". 
Szybko wyrzucamy z siebie złe emocje, po to, aby zaraz dojść do kompromisów. Nie powiem, czasami zdarzają się "ciche dni", kiedy walczę sama ze sobą, aby się nie odezwać pierwsza ;), ale obydwoje raczej mimo wybuchowych charakterów nie potrafimy długo się sprzeczać.

Teraz, kiedy jesteśmy już rodzicami, jest jeszcze jedna taka osóbka, która zawsze potrafi Nas pogodzić. Pomaga spojrzeć trzeźwo na zaistniałą awanturo- sytuację. Przychodzi do salonu, gdzie siedzimy "sfochowani" ja i mąż. Wygłupia się, zaczyna tańczyć, coś tam sobie śpiewa pod nosem w swoim języku. Przynosi swoje autka, piłeczki, klocki, zaprasza Nas całym sobą do zabawy... No i jak tu się nie uśmiechnąć? Nie zacząć rozmawiać, zachwycać się po raz kolejny jaki bystry jest ten Nasz syneczek? I zaraz, dosłownie po chwili już nie ma kłótni, wzajemnych pretensji i złych myśli. Bo jesteśmy My, czyli kochająca się rodzina. I ani ja, ani Maciej nie zamienilibyśmy tego na nic innego.

A po takich wspólnych, spokojnych chwilach jest rozmowa, a o kłótni nikt już nie pamięta. I tak- wiem, że dziecko to nie jest lekarstwo na nieudany związek, ale pomaga często spojrzeć na problem "sercem". Bo przecież nie warto tracić tych cennych dni na kolejne nic nie wnoszące konflikty. A Krzysiek jest najlepszym "terapeutą małżeńskim", jakiego mogliśmy sobie wymarzyć ;).





A jak to jest u Was? Wasze dzieciaki też mają taką cudowną moc? ;)


Pozdrawiam,
Natalia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).