środa, 2 marca 2016

Końcóweczka.

   Jako, że dotrwałam do 37 tc (brakuje mi 6 godzin ;)), to mogę uznać już, że jestem na końcówce. Na tzw. ostatnich nogach... generalnie na wykończeniu. O ile jeszcze jakiś tydzień temu byłam w stanie funkcjonować w miarę cały dzień i dopiero pod wieczór dopadało mnie ogromne zmęczenie, tak dziś już nie daję rady ;). Dzisiaj jestem zmęczona rano, w południe, po południu i wieczorem. Nie mam siły stać dłużej jak kilka minut pod prysznicem, ubieram się na siedząco, jedzenie (czyt. kanapki, bo nic innego już nie daję rady) robię na siedząco, z zabawy z Krzysiem wchodzi w grę już tylko kolorowanie lub czytanie. Oprócz tego leżę... dużo leżę i staram się tłumaczyć mojemu dziecku "chwilową" niedyspozycję. Nawet teraz, kiedy siedzę przy komputerze jakieś 10 minut, już mi niewygodnie i wiem jak to się zaraz skończy ;). Zakupów nie robię już dawno sama, czasami trochę odkurzę, no i umyję parę naczyń, ale większość obowiązków przejął Maciej. A! Prawie bym zapomniała, w zeszły weekend udało mi się jeszcze upiec bułki do hamburgerów i zrobić domowe burgery... czyli nie jest tak najgorzej... Tyle, że kolejny dzień przeleżałam od rana do wieczora ;). 

Z początkowych dolegliwości ciążowych została tylko okropna zgaga, nie do zniesienia wręcz, na szczęście mija po wypiciu szklanki mleka. Oprócz tego bolą mnie pachwiny, nic dziwnego w sumie, no i co wieczór już czuję lekkie skurcze przepowiadające. Są bardzo delikatne i dość nieregularne, mijają po jakimś czasie więc zbytnio się nimi na razie nie przejmuję, ale wiem, czuję podskórnie, że to już nie długo. Mój organizm od paru dni samoistnie się oczyszcza więc od porodu dzieli już Nas naprawdę niedługi czas... I dobrze!

Zeszły tydzień spędziłam z Krzysiem, nie posyłając go do przedszkola, nacieszyłam się Nim, on wyraźnie też się wyciszył. Więc psychicznie obydwoje jesteśmy chyba gotowi do nadejścia "godziny zero".

Jedynej rzeczy, której się boję nieziemsko i która spędza mi sen z powiek to ewentualna cesarka. Na samą myśl o jakichś cewnikach, skalpelach i innych takich robi mi się słabo. Do tego dochodzą wyobrażenia o bólu po i generalnie ciśnienie zaraz mam wyższe...
Niestety na dzień dzisiejszy, mało który lekarz lub położna zdecyduje się na obrót zewnętrzny lub odważy się przyjąć poród pośladkowy... taki mamy wielce "standard okołoporodowy". Generalnie temat rzeka, ale to na inny wpis. Może kiedyś, w przyszłości bardziej zagłębie się na blogu w tematy okołociążowe i okołoporodowe, w standardy opieki, począwszy od wyboru ginekologa lub położnej (bo nie wiem czy wiecie, ale ciąże może również prowadzić położna!), kończąc na placówce, w której będziemy rodzić.
Ale koniec narzekania! :)

Na plusie mam jakieś 14 kg, przez przeziębienie i chore zatoki przez 2 tygodnie prawie nic nie jadłam i to odbiło się dość znacząco na mojej wadze. Dzieciaki wg usg mają po jakieś 2,5 kg, więc też nie jest tak źle :). Tym razem jednak nie obyło się bez rozstępów na brzuchu... Jest to dla mnie nowość i szczerze mówiąc, z lekkim zaciekawieniem patrzę na popękaną skórę na środku brzucha, ale mówi się trudno. Przecież nie gładki i płaski brzuch jest w życiu najważniejszy. 

No i tyle by było z mojej bliźniaczej ciąży. Na kolejny wpis z wielkim brzuchem raczej się już nie zdecyduję z racji gabarytów, więc następne info dostaniecie pewnie po rozwiązaniu. Minęło to 37 tygodni "jak z bicza strzelił". Nie mam pojęcia kiedy tak urosłam, kiedy Krzyś stał się taki rozumny, kiedy zrobiliśmy ten cały remont i kiedy uszykowałam całą wyprawkę. Torba do szpitala stoi pod łóżeczkiem i grzecznie czeka na hasło. Ja jak nigdy jestem "na bieżąco" z henną na brwiach, a Krzyś codziennie wieczorem pyta się brzucha: "Dzidziusie, chcecie mleczko???" ;).

Także, zwarci i gotowi czekamy. A przecież same wiecie, czekanie jest taaakie męczące ;).  







Pozdrawiam,
Natalia (jeszcze w 3-paku) :)




2 komentarze:

Dziękuję za odwiedziny i komentarz, każdy niezmiernie mnie cieszy :).